festiwal

EUROTRIALOG '99
Mikulov



28 sierpnia 1999
Mikulov, Czechy
http://www.eurotrialog.culture.cz



w zestawie:

Iva Bittová / Vl. Václavek (CZ)
Tony Ducháček & Garage (CZ)
Echt! (CZ)
MCH Band (CZ)
Pavel Fajt & Pluto (CZ)
Sledě, živé sled (CZ/USA)
Václav Koubek (CZ)
Boo (CZ/A)
Matky z Východu (CZ)
Marián Varga & Andrej Šeban & Oskar Rozs (SK)
Polemic (SK)
Zóna A (SK)
Werk (A)
Danke (A)
P.E.S.T. (A)

[Bittova i Vaclavek tuz przed koncertem] bo u mnie panie doktorze z ta Bittova to tak dziwnie jest... wiadomo, ze najwieksze bojebance to dla dzemika, ze im bardziej pokrecona tym wieksza radosc u niego. i tak samo z plytami Bittovej - moje ukochane to te powykrecane we wszystkie mozliwe strony, urocze w swej dziwacznosci muzyki i glosu Ivy... to duet Bittova/Fajt (a ten Fajt to wiadomo, czeski Cutler jest wiec na bebenkach stuka inaczej od wszystkich), to "kulednice", gdzie Bittova wlasciwie razem z dziecmi spiewa najpiekniejsze koledy na swiecie, to wreszcie jej solowa plytka zatytulowana po prostu "Iva Bittova"...

tymczasem w Mikulovie Bittova miala wystapic z Valclavkiem... nagrali oni plytke "Bile inferno", plytke - jak kazda Bittovej - z cudownym jej glosem, z niesamowitymi piosenkami... jednak na tej plycie Bittova jest bardziej ugladzona, o ile na w/w albumach jej spiew jest dziwaczny, nieprzewidywalny, bardzo hmmm... slowianski, to na "bile inferno" Bittova spiewa bardziej konwencjonalnie... europejsko ;)... tez jest to piekny, niesamowity spiew, jednak mi bardziej odpowiadaja jej radykalniejsze projekty. Dodatkowo solowa plytka Vaclavka zupelniemi nie przypadla do gustu. Bo o ile na plycie z Bittova jego charakterystyczna, bardzo oszczedna gra na gitarze jest jedynie podkladem dla glosy i skrzypiec Bittovej, to na jego solowym albumie pozostaly jedynie zwykle szare balladki, bez kolorytu, jaki jest udzialem Bittove na "bile inferno"... wiec sie obawialem tego koncertu, ciagle nie bylem pewien, czy dobrze robie wybierajac sie w dluga (i nieco kosztowna) podroz tylko po to by zobaczyc jej wystep... ta watpliwosc tym bardziej sie poglebila, gdy podczas noclegu u Marcina, jakies 14 godzin przed konceretem przesluchalem "Bile inferno" jeszcze raz. piekna to plyta, ale nie tak zeby zaraz na koncert??? ;)) i jak sie okazalo, bardzo mylilem sie... no ale poza Bittova mialo wystapic Pluto z Fajtem i pare innych, nieznanych mi zespolow... wiec ciekawosc wziela gore i, jak sie okazlo, mialbym czego zalowac...

przede wszystkim bylem pewien, ze Bittova, niewatpliwa gwiazda tego festiwalu, gdzies pod wieczor (zespoly rozpoczynaly wystepy o 13)... a na miejscu okazuje sie, ze jej koncert planowany jest na 14.30, jako czwarty w kolejnosci. i dotad nie wiem czym to bylo podyktowane - czy byl to pomysl, a raczej warunek postawiony organizatorom przez Bittove, czy celowy zamysl organizatorow (bo jak sie pozniej okazalo, najwieksza publicznosc mialy zespoly grajace zgloa przystepniejsza muzyke)...

tak wiec nie byla to najlesza pora dla takiej muzyki - srodek upalnego dnia, slonce wysoko na bezchmurnym niebie, do tego zadnego zadaszenia na widowni... tak ze do ostaniej chwili nie bylem nawet pewien, czy to o TA Bittova chodzi ;)

ale jest, pojawia sie na scenie w jasnozielonej bluzce i spodniach, skromny usniech na twarzy, ze skrzypkami w reku... jakby na zawolanie, dotad pusty trawnik pod scena, zapelnia sie widzami, wiekszosc w naszym wieku, prawie kazdy z aparatem w dloni - widac nieczesto Bittova tam wystepuje... juz od jej pierwszych ruchow na scenie bila niezwykla pogoda, radosc... ciagle usmiechala sie do Vaclavka, ktory obok stroil swoja gitare (akustyczna), usmiechala sie przez caly koncert do nas, do publicznosci... ale nie byl to debilny, sztuczny usmiech, co jakis czas mowila jakies zarty (z ktorych malo rozumielismy, ale ludzie sie smiali, wiec chyba to zarty byly ;)...

no i grali... grali muzyke ze swojej wspolnej plytki, ktora wlasciwie wszyscy znamy - spokojne utwory na gitarem spiew i skrzypce, przesycone niesamowitym nastrojem sennosci, oczekiwania... albo trwania? ... ale tutaj wszysko zabrzmialo jakby z wieksza dynamika, wiekszym przejeciem... wiecej ducha bylo w tych dzwiekach na zywo... grali tylko tylko we dwoje, On na gitarze, czasami przytupywal noga, do ktorej mial zaczepiona grzechotke z muszelek... na gitarze gral jak na plycie, bardzo oszczednie, bez zbednych udziwnien, klarowne, czyste brzmienie... niby prosciutko i nic wielkiego, ale bardzo konsekwentnie trzyma sie swojego stylu, dzieki ktoremu juz po paru dzwiekach mozna poznac, ze to on gra. Co jakis czas zaspiewal, podobnie jak jego gra na gitarze, bylo to jedynie tlo, uzupelnienie przestrzeni dzwiekowej, ktora prawie w wiekszosci wypelniania Bittova... a raczej byl to szkielet, spoiwo ich kompozycji...

bo to co zwraca uwage sluchaczy i to dla czego przyjechalismy (a przynajmniej ja) na ten festiwal to Jej glos, glos niesamowity, ktorym Bittova potrafi wyczyniac wlasciwe wszystko, od spiewania prostych, ludowych melodyjek do skomplikowanych technik wokalnych... jednak brak w tym jakiejs sztucznosci, silenia sie na efekty techniczne, popisywania sie "czego to ja nie potrafie". Wszystko jej wychodzi bardzo naturalnie, kazda nutka jest na swoim miejscu... jakby wyszla i zaspiewala dla nas kolezanka z sasiedztwa... i bardzo duzo bylo w tym spiewie, w ogole w jej gestach, stosunku do publicznosci ciepla, radosci grania, obcowania zarowno z muzyka, jak i ze sluchaczami. hmmm... cos podobnego udalo mi sie zaobserwowac jedynie u Ryska Riedla...

Nie znam tak dobrze "bile inferno" by powiedziec, ktore piosenki byly, a ktore nie... na pewno nie bylo zadnej nowej piosenki, bo wszystkie, ktore zagrali rozpoznawalem, na pewno nie zagrali "dzvon'a"... w stosunku do plyty Bittova bardziej rozwijala swoje partie wokalne, bylo wiecej "zakretek", przez co koncert bardziej mi sie podobal od plyty :)) w ogole wiecej w ich grze bylo dynamiki... poza tym jest to muzyka, ktora strasznie duzo zyskuje w odbiorze bezposrednim, gdyz chyba wiele subtelnosci przy sluchaniu plyty po prostu ucieka. Bo to muzyka przepelniona emocjami, duchem ludzi ja wykonujacych.

[Bittova i jej skrzypki] Bittova przede wszystkim grala na skrzypach, zarowno tradycyjnie, jak i bez smyka, samymi palcami... byla to tez bardzo zywiolowa gra, mimo ze czesto krotkimi, urywanymi frazami (w pewnym momencie mozna bylo zobaczyc pourywane wlosie ze smyczka ;)... w jednym utworze zagrala na dziwnym instrumencie - takie pudeleczko z naciagnietymi strunami... w kolejnym Ona i Vaclavek grali na plastikowych piszczalko-gwizdkach, straszliwie sie przedrzezniajach i robiac przy tym niezly rejwach... chociaz moznie Iva pocinala na takiej piszczalecce niezle sola... jak Coltrane prawie ;))

Do jednego utworu oboje zalozyli kartonowe maski - Ona jakiesc blond pieknosci z lat 30, On chinczyka w skozkowatym kapelusiku... wygladali oblednie! W ogole byl to chyba najsypatyczniejszy duet, jaki w zyciu dane bylo mi ogladac, ktory wykonujac tak wspaniala muzyke jednoczesnie tak zwyczajnie, otwarcie sie zachowywal... koncert niestety trwal niecala godzinke, wlascie sie nie obejrzelismy, a juz byl koniec, juz Iva ze wzruszeniem dziekowala za cieple przyjecie... ale nie tak szybko udalo im sie uciec, byly trzy zwykle bisy, na czwarty Bittova zaczela improwizowac jakas melodyjke a Vaclavek zasiadl do perkusji... i byl koniec, owacje na stojaca calej publicznosci. I byl to jedyny koncert podczas tego festiwalu tak cieplo i "nierockowo" przyjety, gdzie byle tyle bisow... widac bylo ze duza czesc publicznosci przyjechala tam tylko dla Bittovej - przedjej koncertem miejsce przed scena bylo calkiem puste, po pkoncercie tez wiele osob zniknelo.

Do tak otwartego przyjecia przyczynila sie takze sama konstrukcja sceny - publicznosc od sceny byla odgrodzona jednym dragiem, z ochorny byl moze jeden czlowiek - siedzielismy jakies pol metra od Bittovej. Watpie zeby w Polsce dala sie zorganizowac taki wystep gdzie ludzie by sie wykazali taka kultura jak w Mikulovie (patrz zeszloroczny koncert Fritha w Mozgu) :(

byl to jeden ze wspanialszych, niesamowitych koncertow jakie przezylem, a chyba pierwszy ktory dostarczyl takiej intensywnosci wrazen... warszawski koncert Cave'a byl przezyciem bardzo hmm... duchowym, z muzyka, z ktora wiazalem (i wiaze) duzo przezyc. Z kolei koncert VolApuk'ow to byl kontakt z niesamowita muzyka, totalne przezycie dzwiekowe, obcowanie z konstrukcja, jakoscia muzyki ktorej wczesniej nie dostepowalem na koncertach. A konceret Bittovej w Mikulovie dostarczyl mi chyba oba rodzje tych przezyc. I ukazal pisenki z "Bile inferno" jakby w nowym swietle, na plycie byly one dla mniejedynie piosenkami, ktore owszem, czyms tam mogly zachwycic, ale jak na Bittova byla to dla mnie zbyt mala intensywnosc doznan muzycznych. Na koncercie bylo ich za to bardzo, bardzo duzo i straszliwie byly one przesycone tym dziwnym duchem, od ktoego np. "Kulednice" az kipia... a z czasem ten koncert jakby sie coraz bardziej idealizuje ;)) wiec pewnie dlatego ta relacja jest taka balwochwalcza :-P

[....................]

co do reszty festiwalu... Mikulov to sredniej wielkosci miasteczko z znakomicie zachowanymi zabytkami, w centrum miasta zamek, duzo kamieniczek, obok miasta wzgorze z jakims klasztorem... juz z daleka, jadac samochodem widac cale miasteczko na wzniesieniu... czysto, bez przylaczajacej ilosci sklepow.

Festiwal odbywal sie nieco poza miastem, w amfiteatrze powstalym za czasow socjalistycznych, raczej obskurnym i niepasujacym do reszty miasta... dziwne bylo zaplecze gastronomiczne - tylko jedno stoisko z piwem, jedno z jedzeniem, przez co kolejki do tych stoisk nie konczyly sie przez caly czas. Do tego sponsor festiwalu, producent Becherovki "pijte vychlazene", postawil swoje stoisko z wiadomo czym, spozywanym zarowno "na czysto", jak i z dodatkami. I co dziwne, ten trunek chyba jest tam kreowany na modle kultury techno ;)

I stoiska z plytami, ksiazkami,koszulkami... pierwsz co uderzylo to taka sama ilosc oferowanym plyt/kaset i ksiazek... w Polsce na tego typu imprezach przy plytach mozna kupic zaledwie pare tytulow, tam bylo ich tyle sasmo co plyt... mozna bylo kupic wiele pozycji z czysto rockowego asortymentu, poczawszy od biografii Cave'a, Dylana i innych, przez oba tomy "Krola Inkausta", "Oslicy..." w innej niz w Polsce okladce, przez np. ksiazke Lydii Lunch, rozne poradniki dotyczace psychodelikow i takich tam, rozne pozycje "kultowych" pisarzy jak Vonnegut, Thimoty Leary, Wolfe, Kerauc az do niewydanych jeszcze u nas ksiazek Monty Phytonow. Poza tym duzo u nich jest wydawanych fanzinow i regularnych magazynow muzyczno-artystycznych... takich jak u nas Pastik u nich jest z pare tytulow, z tym ze wiecej tam sie pisze o muzyce awangardowej, jazzie... pod wzgledem wydawniczym Polska pozostaje daleko w tyle :(( poza tym zalapalem kontakt z jednym z takich dystrybutorow plytowych, podobno bez problemu mozna u nich zamowic Plastic People of Universe i inne takie... poza tym zapodalem im naszego Willy The Fox'a (byc moze Tomku dostaniesz zamowienie na wiecej egzemplarzy)... nieco tez sie dowiedzialem o ich sceniej muzycznej, punku i jazzie ;) mozna bylo u nich kupic wlasciwie wszystko z czeskiego/slowackiego undergroundu, nawet Bittova/Kravelova oprawione w aksamit... do tego niezly wybor Fritha, Resientsow, itd. Mnie skusila plytka z rosnaca na niej trwaka, ktora chociaz jest produkcja niemiecka, to okazala sie jedna z lepszych plut jakie ulsyszalem w tym roku (zespol, a wlasciwie jeden pan ktory ja nagral to pop concrete (pisane z francuska)).

Druga gwiazda Eurotrialogu '99 bylo oczywiscie Pluto z Pavlem Fajtem... na szczescie ich wystep odbyl sie juz o "normalnej" porze, wystapili jako 12 zespol, gdzies okolo godziny 22... najpierw bardzo dlugo przygotowywali naglosnienie, odsluchy, Fajt montowal swoj przeogromny zestaw perkusyjny. Niestety nie wystapila z nimi Bittova, ktoramozna uslyszec na ich pierwsej plycie... w skladzie oprocz Fajta pojawil sie gitarzysta (ktory stanowil niezla atrakcje dla nastoletnich fanek... przez moment czulem sie conajmniej jak na koncercie Lady Pank lub czegos w tym rodzaju - piski i dziewczece oczka tepo wpatrzone w idola ;), basista jakby zywcem wyjety z jakiejs kapeli jazz-corowej... wokalista obslugiwal takze boom-box, ktory wybijal wlasciwy rytm utworow (w paru miejscach), podczas gdy Fajt wyprawial niesamowite podzialy rytmiczne na roznych bebnach ze swojego zestawu... czasem pojawily sie jakies efektyelektroniczne, ale jedynie jako uzupelnienie brzmienia... brzmienia bardzo soczystego, rasowego, niesamowicie perfekcyjnego... grali same ostre, lamane, powykrecane prawie w primusowym stylu kawalki z pierwszej plyty (te ktore rozpoznalem) i pare z drugiej (te ktorych nie rozpoznalem ;)... brak bylo spokojniejszych utworow - przynajmniej na pierwszej plycie wystepowala w nich Bittova, wiec ich nieobecnosc jest oczywista. Poza tym chyba taki byl zamysl konstrukcji calego koncertu, by zagrac bardzo dynamicznie... chociaz ztym az tak prsto u PLuto nie jest - niby graja bardzo nowoczesna, miejscami bardzo techniczna, gitarowa muzyke, ale nad tym wszystkim unosi sie wyraznie duch czeskiego hmm... romantyzmu? Na pewno nie jest to jak u Primusa granie z jajem... Pluto to powazna, wrecz podniosla muzyka. Poza tym jest to zespol bardzo zgrany, perfekcyjnie wykonujacy swoje mutwory... malo jaka kapela w Polsce reprezentuje taki poziom, moze Kobong, moze Loskot, ale to juz zupelnie inna estetyka... Pluto to w Czechach wielka gwiazda, pod scena caly tlum spiewal ich teksty, o fankach juz wspomnialem... wyszli na dwa bisy, na trzeci jedynie Fajt zagral jakis uklad na perkusji i byl to koniec koncertu...

Bo kazdy zespol, niezaleznie od swojej "pozycji rynkowej", gra kolo godzinki i co dziwniejsze, kazdy byl wywolywany przez publicznosc na bisy... niezaleznie od tego czy byly to wspomniane gwiazdy czy zespoly imho malo znane...

przed Bittova zdazywlismy posluchac MCH Band, sadzac ze stoisk z plytami nowa nadzieja ichniego udergroundu... zagrali cos pomiedzy naszym Madame z Variete. Po Bittovej byl Marian Varga z zespolem... zespol nawet niczego sobie, takie space'owe granie z soczysta gitara solowa... ale pan Warga, podobno jakis z lepszych czeskich klawiszowcow, gral bez ladu i skladu, jakies pojedyncze, zupelnie nie pasujace do utworow akordy, urywane dzwieki... jak na awangarde to bylo to za prostackie i efekciarskie, jak na psychodelie to za toporne. Po nich wystapil Booooo, zepsol dosc sprawnie poruszajacy sie w estetyce Crimsona z czasow "Starless & bible black", laczona z nieco zasiodmogorowymi klimatami... jednak calosci brakowalo troche skladu, troche oryginalnosci.

Co do oryginalnosci to uderzajace bylo to, ze prawie kazdy zepsol tam wystepujacy mial w swoim skladzie kontrabas, wiolonczele badz np. klarnet, ale wiekszosc z wystepujacych muzykow nic szegolnego na tych instrumentach nie zagrala... ba, w wielu przypadkach zwyczajnie zastepowaly one tradyjne, rockowe instrumenty, muzycznie nie wnoszac nic nowego. Tak bylo chociazby w przypadku zespolu Echt!, ktory zagral rock prawie wstylu Elektrycznych Gitar, a w skladzie mial i wolonczele, i saksofon... podobnie Slede, zive slede, ktory to zepsol skladal sie z fagotu, kontrabasy i gitary... poczatek mieli nawet niezly, koles puszczalz dyktafonow jakies prepary, ale pozniej zaczeli grac zwyczajnie piosenki, a fagocista gral zwyczajne dzwiekowe plamy, ktore rownie dobrze mozna bylo zgrac naklawiszach i roznicy by nie bylo prawie zadnej.

Przez caly festiwal konfernasjerka zajmowal sie niejaki Vaclav Koubek, ktory w paru momentach takze zapspiewal pare piosenek z towarzyszeniem gitary... taki bard. A po koncercie Pluto przebrany za pruskiego cesarza zaczal opowiadac cos o utworzeniu unii miedzy Czechami, Slowcja i Austria... bo takie zepsoly graly na tym festiwalu. W ogole Mikulov znajduje sie blisko granicy czesko-austriackiej wiec festiwal byl zorientowany na gosci z tych trzech panstw, nawet przy wejsciu rozdawano mini-slowniczek podstawowych wyrazow w jezykach tych panst.

Poza zepsolami stricte awangardowymi i rockowymi pojawila sie kapela grajaca bardzo melodyjnei przebojowe regga'e-ska Polemic... i co zaskoczylo mnie najbardziej, to kazdy ich utwor byl strasznie przebojowy, ale bez zadnej popeliny... malo jak akapel u nas potrafi stworzyc taki material, niezle bujajcy publicznosci,a przy tym nie popadajacy w banaly... i do tego regga'e zaspiewane po slowacku to sam miod... a w skladzie mielyiprawdziwa sekcje deta (saksofony od basowego do altowego i trabke)! Z takich "dziwolagow" byl jeszcze slowacki punk Zona A - kolesie w wieku nie przekraczajacym 19 lat zagrali tak jakby czas dla nich zatrzymal sie gdzie w 1980 roku na Sex Pistolsach i Exploited... pod scena pojawily sie barwne irokezy i prawdziwy "kociolek", wokalista totalnie falszowal, kazdy utwor zaczynal od "one, two, fuck you", z publicznoscia rzucal sie smieciami, wspinal sie na rusztowanie sceny... w Polsce juz takich koncertow sienie uraczy ;) Byl jeszcze zespol Garage (a raczej Garaz), grajacy prawdziwego rock'n'rolla co sie zowie, przyprawianego pikantnymi solowkami z niesmiertelnego zestawu Fender Strat./Marshall... niby nic wielkeigo a cieszy ucho fakt, ze ktos potrafi z paru riffow wykrzesac tyle ognia. I kolejny zespol, dla ktorego czas sie zatrzymal gdzies w okresie Ramonesow ;)

byl jeszcze zespol z Austrii Werk z wokalistka miajaca duze ambicje, cos pomiedzy Skin ze Skunk Anansie i PJ Harvey, ale mozliwoscie na wiele jej nie pozwolily... zespol prawie przez caly koncert staral sie grac przekombinowane utwory, straszyc klimatem, grac nowoczesnie, prawie w stylu NiN, wlaczajac do tego wioloczele (ktora byla straszliwie wpomanaga efektami elektrocznymi... np. koles zeby zagrac partie z szesnastkami gral jeden dluuugi dzwiek, a komputer cial go tak, zeby slychac bylo, ze gra duzo pojedynczych dzwiekow) i klarnet, na ktorym wokalistka zagrala pare prosciutkch dzwiekow przepuszczoncyh przez rozmaite efekty... zespol bardzo sie obstawil roznym sprzetem, ale zagrali malo ciekawie, do tego strasznie proste i naiwne teksty... tak samo perkusista wspomagal sie automatem perkusyjnym, ktory za niego nawet przejscia gral, a on jedynie czasem cos tam stuknal w bebenek. zenada :( i sam zespol nie wydawal sie byc przekonanym do tego co gra... bo nakoniec zagrali rasowy hc do poskakania i wyszlo, co tak naprawde siedzi im w duszach, ze tak naprawde chca grac prosto i do pieca, ale ambicje im na to nie pozwalaja ;)

[...juz po festiwalu] ... i mniej wiecej tak to wygladalo ;) festiwal trwal od 13.00 do 4.00, ja odpadlem gdzies o 2.30 podczaskoncertu SLede, zive slede, gdy zaczal padac deszcze i kolejne zepsoly raczej nie zapowiadaly juz zadnych atrakcji. Nie bylo zadnych incydentow, mimo ze przekroj publicznosci byl bardzo szeroki... zadziwiajaca byla duza ilosc czeskich/slowackich punkow... watpie zeby to byl prawdziwie alternatywny festiwal, tez watpie zeby muzyczna reprezentacja Austrii byla tak uboga jak sie zaprezentowala na festiwalu, ale zapewne zalezy to tylko od znajomosci u kladow organizatorow tej imprezy... na pewno Bittova z Vaclavkiem i Pluto z Fajtem o pare klas przerastali reszte uczestnikow festiwalu i to wlasnie dla nich warto bylo przyjechac na ta impreze. Byc moze za rok wiecej bedzie takich "gwiazd"... A reszta obsady festiwalu byla tez ciekawa lekcja pogladowa na temat tego, co sie gra u naszych sasiadow i jak wyglada u nich scena muzyczna.


Inne zdjecia z koncertu:
[Bittova i Vaclavek 1] [Bittova i Vaclavek 2] [Bittova i Vaclavek 3] [Bittova i Vaclavek 4] [Bittova i Vaclavek 5] [Bittova i Vaclavek 6] [Bittova i Vaclavek 7] [Bittova i Vaclavek 8] [Bittova i Vaclavek 9] [Varga 1] [Varga 2] [Fajt i Pluto 1] [Fajt i Pluto 2] [Fajt i Pluto 3]

dzemik

deszczowe psy
[ główna ] [ radio ] [ musica ] [ koncerty ] [ distro ]