Iconoclast

wystąpił...

11 kwietnia 1999
f.r.g.s MÓZG w Bydgoszczy
podczas obchodów 5-lecia istnienia klubu

Iconoclast z usa, a konkretnie z niujorku okazal sie byc duetem, gdzie jeden pan dosc gesto uzywa perkusji i od czasu do czasu keyboardu i glosu, a druga pani, okolo czterdziestki w czarnej wieczorowej sukni i przyciemniajacym okularze obslugiwala saksofon, skrzypce, glos i wszelakie elektroniczne ustrojstwa.
Nie mialem jeszcze okazji obcowac z awangarda pelna geba na zywo i pewnie stad miedzy innymi moje zachwyty, ale duecik ten zrobil na mnie piorunujace wrazenie.
Sklad moze wydac sie dosc skromny, uniemozliwiajacy nawet uzyskanie jakiejkolwiek harmonii, ale podejscie Iconoclastu do instrumentow gwarantuje dobra zabawe ;)

Zaczeli dosc mocno, pan od perkusji, bardzo skromnej zreszta, jak juz pisalem nie oszczedzal swego instrumentu, co zabrzmialo mniej wiecej jak niekonczace sie solo na koncercie rockowym. Do tego pani, oblegana gesto przez kamerzystow i fotografow, bo zaiste niespotykana wrazliwoscia muzyczna jak na kobiete dysponowala, dodawala swoje nienajmelodyjniejsze pasaze saksofonu, ktore od czasu do czasu okazywaly sie pewnymi powtarzalnymi motywami przewodnimi. Zeby nie bylo nudno, pani od saksofonu co chwile uruchamiala harmonizer, echo, wah-waha, albo wszystko na raz osiagajac naprawde nieziemskie brzmienia. Uzycie harmonizera dawalo efekt zsynchronizowanej gry saksofonu barytonowego, tenora i sopranu. Braaadzo soczyste dzwieki...
O ile saksofonem pani J.J. poslugiwala sie bardzo sprawnie, to co do umiejetnosci gry na skrzypcach mam juz pewne watpliwosci :) Tu juz nie bylo czytelnych motywow, "melodii". Prawie wszystko grane na przytlumionych strunach z pomoca echa. Dodajac albo dodatkowe formy rytmiczne, albo niemalze psychodeliczne efekty. Tappingi, slide'y... wszystko na skrzypcach. W jednym numerze pani chyba pozazdroscila wioslarzom i zagrala trzymajac skrzypce tam gdzie zwyklo sie trzymac gitare. Bez smyka oczywiscie. To nie koniec ogromniastej gamy srodkow wyrazu kryjacych sie za tak spartanskim wydawac by sie moglo zestawem instrumentow. Perkusista momentami urozmaical gre cymbalkowym brzmieniem syntezatora perkusyjnego, a nieraz zupelnie przesiadal sie do keyboardu.
Jak sie pozniej okazalo oboje sa niezlymi "wokalistami" :) W chwilach odpoczynku od absorbujacej obslugi skrzypiec i saksu pani zaczela gadac do mikrofonu podlaczonego do stery wspomnianych efektow, co zakonczylo sie wspolnymi wrzaskami (wspolnymi z perkusista), momentami calkiem oblesnymi i przywolujacymi niejednoznacznie skojarzenia :) Tyle, ze przez zwahwahowany harmonizer wydostawaly sie dzwieki a la zarzynana swinia albo jakies rozwscieczone "ichhhajace" konisko. Te fragmenty byly naprawde chore... :)
Czegos takiego jeszcze nie slyszalem. Obawiam sie, ze z plyty zabrzmialoby to mniej intrygujaco, ale na zywo, to naprawde niezapomniane przedstawienie.
Bisow nie bylo konca, wiec nastepne numery improwizowane byly na miejscu. "Niestety to wszytko co przygotowalismy na dzisiejszy wieczor, wiec ten utwor stworzymy specjalnie dla was. Nosi on tytul 'Kochamy Polske!'" :) I grali dalej...
Nawet rozwazalem przez moment kupno ich plyty, ale kosztowaly 40 zlotych i w koncu sie nie zdecydowalem.

Potem zagral polski SLE zakwalifikowany przez kogos jako Noise i faktycznie dwoma gitarami, basem, akordeonem i perkusja narobili goscie halasu, ale nie bylo to najciekawsze i pogo zadne sie nie kroilo. Az chcialo sie wyjsc z Mozgu... I wyszedlem.

Wojtek Niwiński

deszczowe psy
[ główna ] [ radio ] [ musica ] [ koncerty ] [ distro ]